Wampir z M-3wampir

 

Trupa jest dobrze zostawić na jakiś czas, żeby dojrzał. Trup dojrzewa szybko, wystarczy tydzień lub dwa – wtedy robi się rubasznie wzdęty, nabiera tu i ówdzie ciekawych kolorów, a także zyskuje bogaty bukiet zapachów. W trupie gwałtownie zaczyna rozwijać się życie, nieraz wypełzając na zewnątrz i wijąc się radośnie, by oznajmić światu, że krąg życia się zamyka. Wtedy sekcja takiego trupa dostarcza niezapomnianych wrażeń zmysłowych. Podobnie jest z recenzją – warto jest pisanie odłożyć (np. na czas sesji egzaminacyjnej), aby pomysł dojrzał i nabrał właściwych walorów, co pomoże dostarczyć Czytelnikowi wrażeń. 

Zatem, Czytelniku, który szukasz wrażeń, zapraszam Cię na wyprawę do Warszawy z czasów PRL-u. Uzbrój się w czosnek i osinowy kołek, bo wkraczamy na teren, gdzie bytują wyjątkowo niebezpieczne kreatury. Że co proszę? Tak, komuniści swoją drogą, ale miałem na myśli wampiry…

Cały problem zaczyna się wtedy, kiedy trup nie chce grzecznie – jak na trupa przystało – dojrzewać sobie w grobie. Zamiast tego ubzdura sobie, że jest wampirem. A już prawdziwym nieszczęściem jest, kiedy rzeczonym trupem jest córka partyjnego bonzy. Wszak wampir jest zaprzeczeniem najbardziej podstawowych dogmatów socjalistycznego ateizmu, a to na pewno nie pomaga we wspinaniu się po szczeblach partyjnej kariery…

Tak zaczyna się najnowsza książka Andrzeja Pilipiuka Wampir z M-3, „ukazującą Zmierzch zgniłego kapitalizmu”. Jest zbiorem opowiadań o szajce sympatycznych wampirów, które próbują się odnaleźć w siermiężnej rzeczywistości prawobrzeżnej Warszawy czasów głębokiego PRL-u. Oczywiście – próby te co i rusz ktoś próbuje udaremniać: SB, babcia Adelajda i komando kombatantów z kółka różańcowego, czy nawet superwampiry z bratniego Związku Radzieckiego.
Podobnie, jak w znanej serii o egzorcyście-bimbrowniku, tak i tu mamy do czynienia z heroikomicznymi perypetiami bohaterów, gdzie sprawy błahe (np. zdobycie prezentu urodzinowego) urastają do rangi epickich wyzwań, a sprawy wielkiej wagi są traktowane z przymrużeniem oka. Przy czym Autor nieustannie sobie robi jaja ze swoich bohaterów, wrzucając ich w niecodzienne sytuacje, fundując im nieoczekiwane zwroty akcji, a na końcu i tak pokazując figę. A przy tym wszystkim można odnieść wrażenie, że to nie fabuła jest tutaj najważniejsza, lecz galeria barwnych, odjechanych postaci, a także klimat absurdu.

Największy kłopot z wampirami i innymi nieistniejącymi postaciami rodem z zabobonnych baśni i klechd, stanowi ich brak świadomości własnego niebytu. Że co? No przecież mówię – nie wiedzą, że nie istnieją. I za cholerę nie pozwolą sobie tego wytłumaczyć! Nawet, jeśli uda się je oświecić i przekonać do tego, iż socjalizm jest najdoskonalszym systemem, to nawet autorytet samego Lenina nie pozwala ich ciemnym umysłom dostrzec oczywistego faktu – że są tylko wytworem wyobraźni.

Tytułowym wampirem z M-3 jest ślusarz o imieniu Marek (a jakże!), który wydaje się być jedyną tak naprawdę normalną postacią w całym tym szalonym świecie. Całość fabuły zaś „spina” Gosia – świeżo przebudzona wampirzyca, której partyjny ojczulek postanawia się pozbyć, aby nie plamiła honoru rodziny (czytaj: nie zamknęła mu drogi kariery). Gosia to typowy produkt kultury masowej – odjechana nastolatka zakochana w Limahlu, myśląca tylko o ciuchach i chłopakach, a nadto charakteryzująca się nadzwyczajnym wręcz narcyzmem. Jest też Profesor – niespełniony wampir-naukowiec, a także Hrabia – stary, doświadczony krwiopijca, który jednak żyje w swoim świecie.

Wielu spośród tzw. ciepłych – czyli żywych ludzi – wydaje się, jakby się urwało z filmów Barei. Radek, braciszek Gosi, który za punkt honoru postawił sobie utłuc siostrzyczkę, gotów jest nawet podpisać pakt z samym SB, aby dopiąć swego. Babcia Adelajda udowodni nam, iż różańcowych staruszków lepiej nie lekceważyć, a praskie kiziory pozwolą poczuć atmosferę Stolicy po prawej stronie Wisły. Spotkamy też starych znajomych, np. Pana Samochodzika (który jednak jest jakiś taki… inny), czy Jakuba Wędrowycza we własnej osobie. Z tym, że to właśnie ludzie są tutaj najczęściej odczłowieczonymi kreaturami, a nie wampiry.

Twierdzicie, towarzyszu, że widzieliście wampira? A ja wam mówię, żeście żadnego wampira nie widzieli, bo takowe nie istnieją. Wampiry i strzygi to postacie mityczne, podobnie, jak anioły. Widzieliście kiedyś anioła? Nie widzieliście. To znaczy, że nie istnieją. A zatem wampiry też nie istnieją. Dlatego też nie mogliście zobaczyć wampira, zrozumiano? Że co? Że nigdy nie widzieliście dobrobytu w kraju socjalistycznym?! A lufę pistoletu widzieliście?! Bo jak nie, to mogę wam zaraz pokazać ją z bardzo bliska!

Fabuły poszczególnych opowiadań, choć mogą być traktowane niezależnie, stanowią spójną całość, a „ciężar gatunkowy” każdego następnego wzrasta. Naszym bohaterom przyjdzie się zmierzyć z poszukiwaniami legendarnego Necronomiconu, spróbują zdobyć deficytowy towar – jedwab, aby uszyć epicki płaszcz a’laDrakula. Okaże się, że Marek swoją pracowitością zyskał zainteresowanie tajnych służb, a one pomogą całej paczce nawiązać znajomość z pewnym kapłanem ze starożytnego Egiptu. Wampiry zgłębią tajemnicę Czarnej Wołgi i porwań dziewcząt, a wreszcie Profesor stanie przed możliwością dokonania wielkiej rzeczy ku chwale Ojczyzny i dla dobra Nauki. Będzie się działo.

A jak jeszcze raz się wam zdarzy, towarzyszu, że nie-zobaczycie wampira, macie natychmiast skontaktować się z naszym wydziałem SB i podać dokładna informację na temat jego nie-pobytu. Oczywiście, że telefonicznie. Co? No, chyba nie myślicie, że wam damy numer?! Jest ściśle tajny!

Książka napisana jest znanym nam już pilipiukowym stylem: lekkim, wciągającym i przepojonym humorem. Ze wszystkich dzieł tego Autora, najbardziej przypomina najlepsze części opowiadań o wojsławickim koneserze pryty truskawkowej, a przy tym posiada świeżość i swoisty, indywidualny klimat (który jest jej silnym atutem). I choć jest to przyjemna literatura rozrywkowa – i jako taka powinna być traktowana, to jednak da się w niej znaleźć nienarzucające się drugie dno. Otóż wśród owego panopticum absurdalnych osobowości możemy ujrzeć jak w krzywym zwierciadle swoje własne wady. Gosia sili się na bycie oryginalną i wyjątkową, Profesor uważa się za naukowca, choć jego rozumienie nauki znacznie odbiega od kanonów akademickich. Absurd różnorakich ideologii, uprzedzeń i schematów myślowych niemalże sam się nasuwa. Wystarczy tylko nie przechodzić nad nim bezrefleksyjnie.

Na uwagę zasługuje sporo „smaczków”, którymi usiana jest książka. Jednym z nich jest bardzo oryginalny pomysł opisujący istotę funkcjonowania wilkołaków. Innym kwestia popędu seksualnego u wampirów. Jednakże nie zdradzę, o co chodzi. ;-)

Jedyną rzeczą, która jakoś mi przeszkadzała w czasie czytania, to zbytnie – moim zdaniem – rozerotyzowanie. Dla mnie już nużące się staje wpychanie erotyki w każdą niemal dziedzinę życia. Mógłbym się przyczepić też do kilku drobnych nieścisłości w tekście, ale to rzeczy, które raczej są niezauważalne, a w dodatku zupełnie nieistotne. Za to dla osób, które - podobnie jak ja – znają realia PRLu już jedynie z opowiadań, przydatne mogłyby się okazać przypisy lub słowniczek wyjaśniający niektóre pojęcia (np. reglamentacja). Choć i bez tego można było się domyślić, o co chodzi.

Dla trupa ważną rzeczą jest oprawa. Ubranie i kwiaty to akurat rzecz drugorzędna. Chodzi mi o trumnę. Dębowa jesionka winna być solidna i dobrze skręcona. Trzeba użyć mocnych śrub. To tak na wypadek, gdyby trup jednak chciał się wykazać niedojrzałością…

Wydanie wpisuje się w chlubną tradycję książek wydawanych przez Fabrykę Słów. Czyli po prostu ładna i klimatyczna jak zawsze okładka z trafnymi opisami oraz świetne ilustracje Andrzeja Łaskiego.

Ze spokojnym sumieniem mogę polecić Wampira z M-3 każdemu fanowi przygód Jakuba Wędrowycza oraz twórczości Andrzeja Pilipiuka w ogóle. Osoby, które z jakiegoś powodu z prozą Wielkiego Grafomana wcześniej się nie zetknęły, ale chciałyby zobaczyć, jakby to było, gdyby Zmierzchprzenieść na rodzimy grunt, tudzież tęsknią za klimatami typu MiśBarei… albo po prostu lubią lekkie czytadła, przy których można się pośmiać – też nie powinny być zawiedzione. Choć jest to raczej pozycja dla nieco starszego czytelnika (tak z 16+). Ja osobiście świetnie się bawiłem, czytając Wampira. Myślę, że ma ona potencjał, by konkurować z Sagą Bimbrowniczą.

 

Oskar „Woskar” Wachowski

Recenzja pochodzi z serwisu valkiria.net przedruk za zgodą Autora

https://atria.edu/rtp-live/ https://www.dilia.eu/rtp-slot-pragmatic/